Wychodzę nad jezioro. Cisza snuje się po jego tafli wygładzając najdrobniejszy grymas. Wiatr najwyraźniej jeszcze śpi. Cieszę się na ciepło promieni słońca, które jak wizażysta rozświetla moją twarz. Muska delikatnie policzki oszczędzając wrażliwe oczy, chronione lustrem okularów. Gdy po chwili czuję na twarzy chłód, a ramiona kurczą się w chłodnym cieniu, podnoszę głowę ku niebu. Słońce walczy o pierwsze miejsce na zachmurzonym niebie i wierzcie mi, przypomina to bardzo ostrą kampanię wyborczą. A co z moim prawem głosu?Ja chcę słońca. Ciepła, błękitu, jasności, upału nawet.
Chłonę tę ciszę przerywaną jedynie wołaniem czapli (zapewne na śniadanie) i czytam. Murakamiego. Szukam motywacji do realizacji projektu, który noszę w sobie od dawna. Zbieram myśli i słowa w przerwie między akapitami i czuję, że może mi się udać.
„Istnieją zewnętrzne oznaki literackich osiągnięć, choćby liczba sprzedanych egzemplarzy książki, zdobyte nagrody, dobre czy złe recenzje, ale żadna z nich w istocie się nie liczy. Liczy się tylko to, czy pisarstwo spełnia standardy, jakie sobie wyznaczamy. Niepowodzenia w przeskoczeniu poprzeczki na zaplanowanej wysokości nie da się tak łatwo wytłumaczyć. Jeśli chodzi o innych, zawsze można znaleźć sensowne usprawiedliwienie, ale samego siebie nie da się oszukać.”*
A więc spróbuję. Rozpocząć bieg i go ukończyć a potem obejrzeć się za siebie, na pokonany dystans i wszystkie poprzeczki, potrącone lub nie, rzucę okiem na puste trybuny i ocenię to osiągnięcie radosna, że depczę linię mety. Spróbuję.
Od czegóż bowiem są wakacje?
Od odpoczynku? To pewne. Nieważne, gdzie się je spędzi. Od kiedy mieszkamy poza krajem (nigdy nie przypuszczałam nawet, że kiedykolwiet napiszę podobne słowa) wakacje letnie spędzamy w Polsce. Pokazujemy dzieciom zakątki naszego kraju, niektórych z nich zresztą (o zgrozo!) sami jeszcze nie widzieliśmy. Odpoczywam więc i myślę o wszystkich porankach roku. Kiedy wstaję na rozkaz budzika i na pamięć wykonuję wszystkie poranne czynności, bezrefleksyjnie i z żalem na ciemność za oknem, na deszcz śpiewający na dachu i liczbę schodów do pokonania w drodze do kuchni. Mój codzienny maraton…
Od planowania? Jak najbardziej. Kiedy ciało i umysł wypadają z trybików codzienności szukamy nowych dróg, snujemy plany, marzenia, przepełnione nadzieją na realizację. Może zatem tym razem się uda?
Wrócę jeszcze do Murakamiego. „Ale ludzie mają własne preferencje i własne awersje. Niektórzy nadają się do biegania maratonów, inni do gry w golfa, a jeszcze inni do hazardu. Kiedy widzę uczniów zmuszanych na lekcjach wuefu do biegania długich dystansów, serdecznie im współczuję. Zmuszanie do biegania kogoś, komu się nie chce biegać lub nie jest do tego wystarczająco sprawny fizycznie, przypomina bezsensowną torturę. Zawsze chciałem poradzić nauczycielom wuefu, żeby nie zmuszali gimnazjalistów i licealistów do biegania razem po tej samej trasie, ale wątpię by ktokolwiek zechciał mnie wysłuchać”.
Wracam znad jeziora. Mam w pamięci ten fragment. Przeczytany ledwie dwie minuty wcześniej. Sapiąc głośno i ciężko, tupiąc jeszcze głośniej i ciężej mijają mnie w biegu koloniści. Wakacje są od odpoczynku?
Wracam. Zaparzam sobie herbatę z cytryną, w cichym nabożeństwie wykonuję każdy ruch, modląc się w duchu by nie obudzić dzieci i zdążyć jeszcze wyjść do słońca, z komputerem, w samotności, i coś jeszcze napisać.
Jak widzicie, udało się…
*wszystkie cytaty pochodzą z książki autorstwa Haruki Murakami : « O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu «
Wybaczcie proszę, że nie bywam u Was, na moich ulubionych blogach, nie komentuję, ale sieć, do której mam dostęp jest tak wolna, ze publikacja trzech zdjęć i posta zajmuje mi ponad godzinę…
Dziadek łowił dziś ryby z synkiem pierwszym. Synek połknął bakcyla wędkarstwa jak ryba haczyk. Smażyliśmy je wieczorem. Wyszły pysznie chrrrrupiące. Dzięki prostemu składnikowi. Spróbujcie, a może już znacie ten sposób?
Smażona ryba
Składniki:
ukleje, płocie, okonie (lub inna ulubiona ryba)
cytryna
zielona pietruszka
mąka krupczatka
sól morska, biały pieprz
Przygotowanie:
1. Ryby oczyszczamy, myjemy, osuszamy, solimy.
2. Obtaczamy dokładnie w mące krupczatce. Smażymy.
3. Przed podaniem skrapiamy obficie sokiem z cytryny i obsypujemy zieloną pietruszką.
Smacznego!
kiedyś, dawno temu, były sklepy rybne, teraz próżno ich szukać – niewiele się ostało; pozostają supermarkety, niekiedy targowiska, a i często trudno o świeżą rybę – a szkoda 🙁
P.S. Tej książki Murakamiego nie czytałam jeszcze. Fajna? Czytałam "Na południe od granicy, na zachód od słońca", "Kronikę ptaka nakręcacza" i teraz jestem gdzieś w połowie "Ślepej wierzby i śpiącej kobiety"
Takie rybki lubie najbardziej. Sa dla mnie najpyszniejsze. Zawsze wszystko robie przy nich sama tzn. cala obrobka plus smazenie. Oczywiscie sama nie lowie bo nie mam do tego cierpliwosci 🙂
wakacje na Mazurach, miejsca o magicznych nazwach i rybki przynoszone przez mojego tatę z porannych/popołudniowych czy wieczornych "łowów".
Idealne prosto z patelni, z białym chlebem.
Pięknie piszesz i pięknie gotujesz. I znowu słowa o tym co czasem sama czuję…
A rybki, takie małe, prosto z jeziora są wspomnieniem mego dzieciństwa, jeszcze z mamą i z normalnymi stosunkami z tatą, który właśnie takie rybki łowił.
Pozdrawiam.
To właściwie smutne, ale… nigdy jeszcze nie jadłam takie ryby. Nigdy przenigdy. A takich wakacji, poznawania nowych miejsc na własną rękę zazdroszczę ogromnie. Kiedyś, w przyszłości, sama tak będę jeździć. Na pewno…
Wypoczywaj, Aniu. I spełniaj marzenia! ;*
Aniu, ja chcę do Ciebie nad jezioro…! Ja chcę taka rybę…! I jeszcze do tego złowiona przez synka… Ostatnio taką prosto z jeziora jadłam jakieś 8 lat temu…
Też uważam, że każdy ma swoje miejsce w życiu i w świecie i nikogo nie należy do niczego zmuszać, ale… sprawnym fizycznie dobrze być:)
Dobrego czasu tam Wam:), Kochana:*
Nino,
mysle, ze powinna Ci sie spodobac, bo juz znasz te poetyke i styl, mnie wciagnela bardzo, wiec polecam i pozdrawiam
Majka,
a ja z kolei tej obrobki wlasnie nie lubie, a lowic i owszem – tylko zaraz bym wszystkie ryby powypuszczala – wiec mi nie daja, no i te robaki, ktore trzeba nalozyc na haczyk, blee…
sciskam serdecznie
Cozerka,
wlasnie na te powroty znad jeziora czekalo sie z wielka radoscia i zniecierpliwieniem, prawda? Pozdrawiam serdecznie
Wojowniczko,
dobrze jest miec takie piekne wspomnienia, tymbardziej jesli trazniejszosc wyglada juz zgola inaczej. Warto je wiec pielegnowac i tworzyc wlasne, piekniejsze i epsze jeszcze, dla siebie i tych, co wokol nas…pozdrawiam
Oliwko,
warto sie o to postarac i tworzyc wlasna historie z pieknymi wspomnieniami, ktore sa odzwierciedleniem naszych marzen, sciskam Cie serdecznie, usmiechow zycze i pozdrawiam
Ewelino kochana,
nie moge nawet odpalic Twojej strony, bo zdjecia tak dlugo sie sciagaja, chyba bede musiala wogole zaprzestac publikacji, bo nie mam az tyle czasu, by przesiadywac i czekac az siec zacznie dzialac. A tyle chcialabym napisac. Caluje Cie serdecznie,
Anna
uwielbiam taką rybkę , mój tata robi taką tylko bez cytryny, ale ja z cytrynką bardzo lubię. A ta mąka jest świetna – używam jej od lat gdy smażę ryby gdyż nie oblepia tak rybki i nie nasiąka tłuszczem 🙂 pozdrawiam . Ps piękne fotki