Odosobnienie sprzyja lekturze. Udało mi się zamówić książki dosłownie w ostatniej chwili przed wstrzymaniem wysyłek za granicę. Odetchnęłam z ogromną ulgą, że będę miała co czytać i z każdą przeczytaną książką byłam coraz bardziej kontenta z dokonanych wyborów. To był naprawdę wyjątkowy czytelniczo miesiąc. Szczególnie z powodu 3 książek.
Pozwolę je sobie wyróżnić – „Stramer” Mikołaja Łozińskiego; „Wędrowny Zakład Fotograficzny” Agnieszki Pajączkowskiej oraz „Gdzie śpiewają raki” Delii Owens. W stosiku książek przeczytanych w kwietniu znajdziecie także książkę kulinarną. Postanowiłam dołączać je do moich zestawień, ilekroć trafię na ciekawą pozycję. I oto proszę – „Misa mocy” Ewy Ługowskiej poleca się Waszej uwadze. Więcej o tej książce już niedługo. Zapraszam.
Mikołaj Łoziński „Stramer”, Wydawnictwo Literackie 2019
Lekturę „Stramera” również Trójce zawdzięczam, nawet jeśli nie należę już do grona jej słuchaczy. Nie bardzo wiedziałam, w co się pakuję, że powiem wprost. I dałam się poprowadzić tej opowieści, tak niezwykłej w zwyczajności, zachodząc w głowę, co ona ze mną wyprawia, co mają w sobie ci bohaterowie? Jak to się dzieje, że głód rośnie w miarę czytania, głód który mógł zwiastować zakończenie, jakiego bałam się najbardziej. I może właśnie to jest w tej niezwyczajnie-zwyczajnej opowieści takie wyróżniające?
Agnieszka Pajączkowska „Wędrowny Zakład Fotograficzny” Wydawnictwo Czarne, 2019
O Zakładzie usłyszałam po raz pierwszy w Trójce, dwa-trzy lata temu, po raz pierwszy przy okazji nagród Kulturysta roku. Słuchając opowieści o Agnieszce Pajączkowskiej pogratulowałam jej w myślach pomysłu i odwagi w jego realizacji. Miałam wówczas w głowie raczej sielsko-anielski obrazek jej wojaży wzdłuż wschodniej granicy. Potem jeszcze kilka razy, już o książce usłyszałam i doprawdy do dziś nie mogę pojąć, dlaczego tak późno po nią w końcu sięgnęłam. Ostatnim impulsem byłą rekomendacja stałej czytelniczki Addio – Magdaleny (jestem Ci bardzo wdzięczna). Bo książka ta mnie potłukła, zupełnie tak jak sama o tym napisała na początku podróży Agnieszka Pajączkowska:
„Pojechałam do lasu nad jezioro. Nie było nikogo. Pływałam długo, potem patrzyłam, jak się ściemnia, zrobiłam kolację. Pół godziny drogi od tamtej wsi znalazłam się w środku wakacji. Dotarło do mnie, że przez miesiąc będę rozdawała raczej byle jakie zdjęcia, dostając w zamian sytuacje, które obtłuką mnie jak emaliowaną miskę, odrapią skutecznie z przyjemności sentymentalnego myślenia o wsi”.
„Zakład” powoduje, że szerzej otwiera się oczy, a serce nie raz ściska, bywa że ze smutku i niepojęcia. A przy tym – co najważniejsze, opowieść to szczera i uczciwa, a przez to porusza i potrząsa.
Przypomniałam sobie, jaka sielsko-anielska wizja tych opowieści zarysowała mi się w głowie, kiedy tylko o niej usłyszałam. Kiedy zaś zamknęłam jej ostatnią stronę pomyślałam z radością – Agnieszka, udało Ci się! Wyrwałaś mnie z mojej naiwności, niewiedzy, ba – ignorancji, ale zrobiłaś to prowadząc za rękę, krok za krokiem, czule i z troską, bez oceniania, bez wskazywania palcem, bez dramatyzowania, uczciwie. Dokładnie tak, jak sobie to zaplanowałaś.
„Dam im te zdjęcia nie jak prezent, ale jak coś na wymianę. Będą pytali, ile się należy. Odpowiem, że pięć jajek albo dwa pomidory, wiadro wody, słoik ogórków albo co tam pani ma. Wezmę cokolwiek. Kiedy dostanę za zdjęcie obiad, łubiankę truskawek albo siatkę z jajkami, to wtedy dotrę do pogranicza fotografii – miejsca, w którym ma ona swoją wartość wymienną, nie jest celem, tylko pretekstem do spotkania. Na tym wymiana się skończy, ale zacznie o wiele więcej.”
I to jest jedna z tych chwil, kiedy chce się biec i uścisnąć z wdzięcznością i uznaniem rękę Autorowi, i ona nie zdarza się często, tylko w przypadku książek naprawdę wyjątkowych.
Dziękuję!
Delia Owens „Gdzie śpiewają raki”, Świat Książki 2019
Zarwałam dla niej noc. A kiedy obudziłam się rano, pierwszą myślą był smutek, że opowieść to już skończona. I nie pójdziemy razem w nowy dzień. Gwoli ścisłości – to jednak poszłyśmy, bo trudno tak przestać o niej myśleć, rozstać się z Dziewczyną z bagien. Wybrzeża Karoliny Północnej skrywają wiele tajemnic i mrocznych opowieści. To bardzo inna książka od dwóch powyżej, ale naprawdę zasługuje na to, by znaleźć się w gronie wyróżnionych. Dodam jeszcze tylko – dla wielbicieli Crummeya! Choć to może nie być wcale takie oczywiste!
Kristen Roupenian „Kociarz” Warszawskei Wydawnictwo Literackie Muza S.A., 2019
Trochę dałam się zwieść, ale nie do końca uwieść… Zbiór opowiadań, naprawdę niezłych i kilku takich niekoniecznie przemawiających. Sporo makabry i czarnego humoru. Książka absolutnie dla ich wielbicieli. Tytułowy „Kociarz”, ni nie wiem. A może po prostu – jakie czasy – takie książki. Żartowałam.
Tommy Orange „Nigdzie indziej” Zysk i S-ka Wydawnictwo 2019
Jestem tą książką zdziwiona. Bo jest nierówna i czasami tylko mojej sile woli zawdzięczała fakt, że przewróciłam kolejną kartkę, dając jej jeszcze jedną szansę. Można się było pogubić w losach bohaterów, zwłaszcza na początku, i może dlatego także, tak trudno było być może utrzymać czytelnika w stanie najwyższego zainteresowania opowieścią, nie wiem.
Maria Stiepanowa „Pamięci pamięci” Prószyński i S-ka, 2020
„A przy tym od zawsze wiedziałam, że kiedyś napiszę książkę o rodzinie, przez pewien czas wydawało mi się to celem życia (sumarycznych, zsumowanych w jedno żyć – ponieważ tak wyszło, że ja byłam pierwszym i jedynym człowiekiem w tej rodzinie, który znalazł powód do opowieści skierowanej na zewnątrz: z intymnej rozmowy swoich, jak spod ciepłej czapki – do wspólnej sali dworcowej doświadczenia zbiorowego). To, że wszyscy ci ludzie, żywi i martwi, nie zostali zobaczeni, że życie nie dało im ani jednej szansy pozostania, zapisania się w pamięci, pobycia w świetle, że ich zwyczajność doprowadziła do braku zwykłego ludzkiego zainteresowania, wydawało mi się niesprawiedliwe (…)”
(…)
„I to jest niesprawiedliwe, podobnie jak niesprawiedliwa jest dyktatura patrzącego, z jego nie wiadomo skąd wziętymi wymaganiami. (…) patrzący – samotriaszczyj – to ten, kto ustala reguły i dba o ich zastosowanie. (…) Jakoś podobnie można by opisać również stosunki między patrzącym a fotografią, czytelnikiem a tekstem, widzem a taśmą filmową. Oni są pośrednią instancją włądzy, czymś w rodzaju bileterów w muzealnych salach pamięci operacyjnej. (…) A przy tym patrzący – bo dlaczegóż by nie – jest sędzią niesprawiedliwym. Jego zasady i jego wybory nie są boskie, tylko ludzkie, więcej – złodziejskie. Jego zadaniem jest przyswojenie/zawłaszczenie tego, co cudze, jego władza sądzenia to prawo silnych wśród bezsilnych, żywego wśród nieżywych (i, co wiadomo z góry, pozbawionych wszelkich praw).
Może właśnie dlatego tak lubię fotografie, które demonstracyjnie nie potrzebują rozmówcy, nie chcą mnie zauważać. Są swoistą próbą niebytu, życia bez nas, czasu, gdy nie można już wejść do pokoju. Rodzina pije herbatę, dzieci grają w szachy, generał pochyla głowę na mapą, sprzedawczyni rozkłada ciastka; w taki sposób realizowane jest stare nieprzezwyciężone pragnienie, by zajrzeć we wszystkie okna w bloku, zpaytać magiczny garnuszek, co kto ma na obiad.”
(…)
„I tak kupiłam swojego chłopca, nie zapisując ani nazwy fabryki, ani telefonu sprzedawczyni, wiedząc jednak na pewno, że niosę w kieszeni zakończenie swojej książki: rozwiązanie zadania, którego przyjemnie się szuka na ostatnich stronach. Było od razu o wszystkim. I o tym, że ani jedna historia nie dociera do nas w całości, bez odłamanych stóp i odpryśniętych twarzy. I o tym, że luki i wyrwy są nieodłącznym towarzyszem utrzymywania się przy życiu, jego ukrytym motorem, mechanizmem przyspieszenia. I o tym, że tylko trauma wyłania nas – jednoznacznych, niestandardowych – z masowego produktu. I, rzecz jasna, o tym, że sama jestem takim chłopcem, wytworem produkcji masowej, pochodną zbiorowej katastrofy minionego wieku, jego ocalonym i mimowolnym beneficjentem, który cudem znalazł się wśród żywych i na świecie.”
Inteligentna, błyskotliwa, wymagająca skupienia, niełatwa, nieoczywista w formie, może nawet bardziej esej niż opowieść – nie dość słów, by oddać własnymi jej wartość. Stąd te cytaty.
Taylor Jenkins Reid „Siedmiu mężów Evelyn Hugo” Czwarta Strona, 2019
Ta pozycja w towarzystwie wszystkich tu już opisanych może wydać się nie na miejscu. Lekka jak piórko, nie angażująca jakoś bardzo szczególnie, ale czasami i taka lektura człowiekowi potrzebna. Coraz rzadziej, przyznaję z ulgą. Z wiekiem coraz bardziej szkoda mi czasu na książki przeciętne. Zakupione trzeba przeczytać. Obowiązek ponad wszystko. Może niekoniecznie totalna strata czasu – ale zysk niewielki. Książka na leżak, na plaży. Tylko – czy w tym roku, Drodzy Państwo? (Ok, na hamaku na balkonie też będzie ok).
Ewa Ługowska „Misa Mocy” Wydawnictwo Znak, 2020
By móc polecić Wam tę książkę tak z czystym sumieniem chciałabym najpierw przygotować z niej kilka przepisów tutaj na blogu. Na razie więc swobodnie ją sobie kartkuję, choć filozofię życia Ewy, wyłuszczoną na początku książki, znam już od dłuższego czasu z jej blogu misamocy.pl i konta na IG (@misa_mocy) a i przepis stamtąd niejeden przetestowałam. Właśnie dlatego egzemplarz recenzencki przywędrował w końcu i do mnie. Spodziewajcie się zatem szczegółów już niedługo.
to be continued…
Książkę Mikołaja Łozińskiego zapisałam w swoich notatkach do przeczytania i zapomniałam. Dziękuję za przypomnienie, zamówiłam też powieść Delii Owens, „odwiedziłam” bloga Ewy Ługowskiej, będę tam regularnie zaglądać.
Kilka lat temu już nie w mojej ukochanej Trójce opowiadała o swojej książce „Zwyczajne pakistańskie życie” Joanna Kusy. To Polka żyjąca w środku muzułmańskiego świata, żona, matka, synowa, dzięki tej książce możemy poznać kraj i ludzi, autorka nie ocenia nie analizuje, a opisuje tu i teraz.
Polecam też Niewidzialnych Mateusza Marczewskiego, autorowi udało się sportretować współczesnych Aborygenów uczciwie i szczerze, przedstawić ich historie z dużą dozą zrozumienia dla tych którym odebrano ziemię, godność, zmuszono do porzucenia dotychczasowego życia, pokazując zagubienie w świecie.
Pozdrawiam