Dziś deser z czereśniami. Przywiezionymi z Paryża. Uśmiechały się do nas na straganie na Montmartre, nieopodal miejsca gdzie podobno powstała piosenka „Le temps de cerises”.
Nie mogłyśmy sobie też odmówić wizyty u Pierre’a Hermé (72 Rue Bonaparte) i zakupu najbardziej subtelnych i delikatnych makaroników jakie jadłam kiedykolwiek. Najbardziej urzekły mnie te o smaku truskawki i octu balsamicznego oraz jaśminowe. (Poniżej kilka zdjęć, których generalnie robić tam nie wolno…)
Clafoutis polecam Wam gorąco, deser to idealny na letnie gorące wieczory, szybki w przygotowaniu i lekki . Biegnę, Niedoczas zagląda mi w oczy, kpiąc sobie z moich wysiłków pogodzenia wszystkich obowiązków.
Dobrego dnia, pełnego radości i ciepła wokół, Wam życzę.
Clafoutis kokosowe z czereśniami (Petits clafoutis cerise-coco)
Składniki:
Na 4 porcje
300 g dojrzałych czereśni
50 g mąki
50 g drobnego cukru
35 g masła
1 jajko
100 ml mleka kokosowego
50 ml mleka
Przygotowanie:
1. Nagrzewamy piekarnik do temp. 210°, natłuszczamy foremki.
2. Czereśnie myjemy, osuszamy i pozbawiamy pestek. (Ja pozostawiłam czereśnie z pestkami, w ten sposób nie puszczają one zbyt mocno soków. Trzeba tylko jeszcze uprzedzić jedzących o obecności pestek w cieście). Układamy je na dnie każdej z foremek.
3. Ubijamy jajka, dodajemy stopione i schłodzone masło, mleko, przesianą mąkę i cukier.
4. Jednolitą masą przykrywamy czereśnie w foremkach.
5. Pieczemy 25 minut.
6. Wykładamy na talerzyki (do góry dnem, wtedy owoce są widoczne) i podajemy na ciepło lub na zimno.
Przepis pochodzi z książeczki „30 recettes express”
Smacznego!
Cudowne zdjęcia;) Ulotne chwile złapane w kadr;)
Ale wybór ciastek, chyba bym się godzinami zastanawiała które zjeść. O, już się głodna zrobiłam.
Apetyczne babeczki.
Jestem pod wrażeniem tych ciasteczek na zdjęciu. Wszystkie tak piękne, to aż dzieło sztuki, którego najlepiej nie dotykać, a co dopiero jeść.
Aniu, wiesz, że ja kiedyś raz zrobiłam clafoutis z wiśniami i… wylądowało w koszu…? Jakiś paskudny przepis to był z bardzo poczytnej strony(!!!) i nawet przeze mnie lubianej, i efekt niemożliwy do zjedzenia. Ty swój pieknie rekomndujesz, więc…może mi się uda…
Póki co, jem jeszcze truskawki(dzisiaj kupiłam takie pyszne…!) i zachwycam się morelami (z Francji)- i już nie przerabiam, teraz smakuję albo… obżeram się nimi:)
I próbowałaś makaroniki…!!! Ale masz fajnie…!
A róż… od niedawna kolor w którym mam upodobanie:)
Buziaki:*
Za pół godz. ja pędzę do pracy…
Droga Aniu, prowadzisz przepiekny blog:-)Zagladam tu juz od jakiegos czasu i powoli sie uzalezniam! Zdjecia przepiekne, przepisy bardzo kuszace. Clafoutis chodzi za mna juz od paru dni, wiec chyba skorzystam z twojego przepisu i zrobie.
Mieszkam w Paryzu, wiec Pierre Hermé nie jest mi obcy… Od czasu do czasu moje nogi wlasnie tam mnie niosa, by potem delektowac sie niebianskim smakiem. Choc makaroniki kocham chyba bardziej w Ladurée:-)To takie nasze rodzinne péché mignon!
A jesli moge spytac, mieszkasz we Francji, w okolicach Paryza?
Pozdrawiam serdecznie
Elwira
Panno Malwinno,
dziekuje slicznie i zachecam do sprobowania, pozdrawiam
Caracordata,
na cokolwiel bys sie zdecydowala byloby dobre.Publikuje tylko sprawdzone przez siebie przepisy i tylko te ktore, przynajmniej – nam, smakuja, pozdrawiam
Joasiu,
one nie mialy odstraszac tylko zachecac 🙂 to nie eksponaty i uwierz mi z naszego stolu zniknely w ciagu 5 minut, nikt nie mial zadnych oporow…, pozdrawiam
Ewelino droga,
Moze tp wszystko kwestia pestek? Trzeba je jednak pozostawic, zeby owoce nie puscily sokow i nie zrobil sie zakalec. Wyprobuj tego przepisu, ja mialam same dobre doswiadczenia. Ja juz nie moge sie doczekac polskich truskawek. Jeszcze kilka dni…rodzice trzymaja wszystkie na nasz przyjazd i trzymaja kciuki, zeby nie dojrzewaly tak szybko. Sciskam,
Elwiro,
dziekuje Ci bardzo:-) Mieszkamy w Brukseli, a w Paryzu bywam dosc czesto, najczesciej jak sie da, wlasciwie. Nastepnym razem sprobuje tych od Ladurée, skoro tak polecasz. Napisz, prosze, jak Ci sie udalo clafoutis. Pozdrawiam Cie serdecznie,
Anna
Aniu! Dech mi zaparło! Przepiękne zdjęcia! Aż zazdroszczę takiego niedoczasu, bo przyczyna była tego warta!
Właśnie piękne czereśnie na naszych straganach się pojawiają, więc chętnie użyję ich do Twojego deseru.
Pozdrawiam bardzo ciepło:)
Gratuluje wizyty w Paryzu i zdjec! Milo poczytac, popatrzec i potesknic.
Bardzo lubie clafoutis, ale obowiazkowo bez pestek. Boje sie, ze polamalbym sobie zeby 🙂
Moje ulubione jest od Mulot albo z malej boulangerii przy Rue de Rennes. Przasne, ale maja swietny spod i pyszny krem.
Niestety jestem bardziej sceptyczna co co makaronikow Herme. Dla mnie sa zbyt wilgotne i brakuje mi chrupkosci, a moj ulubiony karmelowy jest przerostem formy nad trescia…czekoladowy za jest za malo czekoladowy…po karmelowe i czekoladowe zawsze do Laduree (choc podobno dorzucaja polepszacze), albo do Mulot. Pozdrawiam serdecznie.
zazdroszczę wizyty w Paryżu! ciągle mi tam nie-po-drodze, no a teraz to już w ogóle! a przede wszystkim zazdroszczę wizyty w tej boskiej cukierni! nie wiem czy na coś bym się zdecydowała przy tak olbrzymim wyborze pyszności 🙂
pozdrawiam !
Anno znam znam to miejsce!
I znam Paryż 🙂
I lubię Paryż 🙂
Lubię Twój blog i Twoje opowieści pięknie u Ciebie wiesz?
Zazdroszczę Ci tych francuskich wojaży 🙂 Clafoutis wygląda nader obiecująco. Zwłaszcza z tymi ciemnobordowymi czereśniami.
Pozdrawiam 🙂
Ah, Paryż, Paryż..
Pękam z zazdrości:)
Zwłaszcza, że w te wakacje raczej nigdzie nie wyjadę.
Ciasteczka Herme są jak małe dzieła sztuki. I tykające zegarki kaloryczne, ale kto by się tym przejmował:)
Clafouits nigdy nie robiłam i wstyd się przyznać: pierwszy raz słyszę tę nazwę. Ale już się edukuję:):)