jednego, który nam pozostał. Obserwuję go od kilku dobrych lat i wciąż nie
potrafię zgłębić jego tajemnicy. Na wpół dziki, pewnie nigdy nie da się oswoić.
Nie wiem, gdzie śpi nocą, gdzie zaczyna się i kończy jego rewir. Wiem, że najchętniej
jada tylko resztki z obranego kurczaka z rosołu. W myślach nazywam go francuskim
kotem. Ewentualnie – odrobinę suchej karmy. Znam jego największego wroga, który
jest i moim. Widzę jak się w miarę upływu lat zmienia się, łagodnieje, może
nawet słabnie. Kiedyś zadziorny i momentami agresywny w stosunku do innych
miejscowych czworonogów, dziś spuszcza z tonu. Ledwie zaleczone rany na nogach,
już nos podrapany do żywego. Gdzie chodzisz, mój kocie? Jakimi ścieżkami?
myślimy o walce, którą toczyć musi każdej chwili, każdego dnia. Czasami z dobrze
sobie znanym przeciwnikiem a czasami z absolutną niewiadomą, która może czaić
się tuż za granicą żywopłotu.
ostatnio pod oknami naszego domu dogorywającego gołębia. Pozbawionego piór,
które zasłały trawnik, bez zdolności latania, poruszania się, ukrycia. Tylko te
jego oczy, uparcie żywe i pierść poruszająca się rytmicznie. Zawiozłam go w
pudełku po butach do weterynarza. Wiedziałam, że szans na uratowanie go w ośrodku
dla rannych ptaków, nie ma żadnych. On przegrał swoją walkę. Ja mogłam zrobić
tylko tyle. A może sprawcą był nasz kot?
ucieczka, pogoń, nieustająca competition.
Wszędzie, w każdej chwili. Bez przerwy. Obok nas, w nas, między nami. W
szkole, w pracy, w drodze do pracy, o pracę, o miejsce na parkingu, w kolejce,
miejsce przy oknie, z widokiem, wciąż lepsze peerspektywy na…
chwili gdy walczysz o pierwszy oddech, aż po ten ostatni, bez chwili
wytchnienia. Nic to, że czasami nie masz sił, ochoty ani woli. Że chciałbyś się
ukryć. Przed wszystkimi i wszystkim. Przeczekać, odczekać, wycofać się, nie być
branym pod uwagę, nie brać udziału, odpocząć. Odetchnąć. Mnie zdarza się to
coraz częściej. Zwalniam, daję się wyprzedzić, milknę. Wolę posłuchać niż
mówić. Żyć uważniej. Czasami to takie proste, kiedy indziej niemożliwe. Ale próbuję.
Kiedyś myślałam sobie o tym pomyśle jako o niemożliwym w
realizacji. Wtedy dopiero zaczynałam swoją przygodę z drożdżowymi wypiekami i
domowym pieczywem. Aż do momentu, kiedy zobaczyłam to cudo we wrześniowym
numerze „Saveurs”. Tylko po to, by znowu zrezygnnować. Przepis dedykowany był
posiadaczom maszyn do pieczenia chleba. Więc raczej nie dla mnie. Pomyślałam
jednak, że warto spróbować i obmyśliłam sobie przepis, który znajdziecie
poniżej. Intensywnie czekoladowa, bardzo aromatyczna i tak konkretna, że jeden kawałek
od serca to dużo – czekoladowa brioszka. Na drugi dzień wcale nie robi się twardsza lecz kruszeje, można ją
przechowywać w chlebaku i jeść po kawałeczku z dżemem, u mnie porzeczkowym.
Może lekko popękać podczas pieczenia. Ale zachwyci wyglądem i zapachem. Możecie
wyobrazić sobie ten zapach w domu, podczas pieczenia? Prawdziwa uczta dla
wielbicieli czekolady i drożdżowych wypieków. Dla posiadaczy maszyn, podaję
także oryginalny przepis z „Saveurs”. Polecam
gorąco.
Pyszności, pyszności, pyszności!!! Przepis zachowuję. 🙂
to musi być niesamowity wypiek!!! kusi ze zdjęcia cudowna konsystencją i kolorem… kocham czekoladę, kocham to co drożdżowe… kocham te broszkę! i dodaje do ulubionych.
jadłam do tej pory tę klasyczną i jestem pewna że w wersji czekoladowej też spróbuję, bo smak takiej 'bułeczki' jest niesamowity
masz racje – zachwyca ta brioszka 😉
Droczilka,
zachowaj i wykorzystaj, koniecznie… 🙂 serdecznie
Wiewiorka,
znamy sie nie od dzis i cos mi mowi, ze niedlugo ja wyprobujesz 🙂 pozdrawiam Cie serdecznie
Ola,
w rzeczy samej 🙂 pozdrawiam serdecznie
Jagienka,
ciesze sie i pozdrawiam
ANna
Czasem dobrze jest dac sie wyprzedzic. Przestac gonic. Wtedy masz czas pomyslec o tym, ze wlasciwie nie ma sie do czego spieszyc.
A brioche wyglada przecudnie.
Maggie,
swiete slowa, wlasciwie nie ma sie do czego spieszyc… zapamietam je sobie dobrze. Przydadza sie na pewno, gdy kusic bedzie jakas kolejna gonitwa, nie wiadomo po co… pozdrawiam Cie serdecznie
Anna
Anno, żyć uważniej jest sztuką i myślę, że przychodzi to z czasem. Jakiś czas temu podjęłam to wyzwanie, lecz dodałam do niego – żyć intensywniej. Aby nie zmarnotrawić dnia, godziny…. A brioszka niesamowita w wyglądzie, tak ją opisałaś, że czuć jej zapach 🙂 pozdrawiam aga
cos zdecydowanie niesamowitego 🙂
cudownie wyrosło:) pychota
och, cudowne. 🙂
Ach, coś wspaniałego taka brioszka! Jadłabym samą ,już nic do szczęścia więcej nie potrzeba.
No, może czasu, tych chwil, bez gonienia, takich, o których piszesz. Dla siebie, dla rodziny. Ściskam:*
Idealna. Marzę o brioszce od dawna, ale jakoś się nie układa. A to nie ma czasu, a to się zapomni, albo akurat nie ma drożdży.
jej ale to jest piękne
Aga,
zycie rozwazne i intensywne jednoczesnie to dopiero wyzwanie… jesli Ci sie udaje – chapeau, naprawde 🙂 Dla mnie to ideal, do ktorego chcialabym dazyc…
Dziekuje i pozdrawiam Cie serdecznie
Pasnonatka,Antenka, Matylda,
dziekuje i polecam Was sprobowac, pozdrowienia serdeczne
Majana,
jesli sprobujesz bedziesz mogla pewnie sama ocenic i zdecydowac sie lub nie na dodatki, mnie pasowala tu idealnie konfitura z porzeczek, serdeczne pozdrowienia
Kabamaiga,
no wlasnie, czesto i mnie sie nie sklada zrobienie niektorych rzeczy… w tym sztuka, by jednak sie za nami nie ciagnely i zebysmy umieli ocenic co z tego tak na^rawde jest wazne i temu sie poswiecac… ach, to dopiero sztuka – pozdrawiam Cie serdecznie
Margot,
dziekuje Ci i pozdrawiam serdecznie
ANna
Cudowny wypiek, nie będę mu się mogła oprzeć, wiem to :).
dorodny kawałek pełen wilgotnego,czekoladowego wnętrza!to lubię:)koniecznie ze szklaneczką gorącego kakała;)
pozdrawiam!
Evitaa,
juz sie ciesze 🙂 pozdrawiam Cie serdecznie
Monika,
dokladnie tak, jak piszesz 🙂 Ja wybieram samo mleko,czekolady wystarczy mi chocby w tym jednym kawalku, tak intensywne to wrazenia… pozdrowienia serdeczne
Anna
Ja tez mam takiego nieoswojonego kociego lokatora w ogrodku. "Odziedziczylam" go po wlascicielce domu, ktory kupilismy. Poczatkowo przychodzil tylko na dokarmianie. Teraz jest stalym rezydentem pod moim kuchennymi drzwiami na taras. Zeszlej zimy zbudowalam mu nawet bude, zeby nie marzl juz tak okrutnie ( nie mam pojecia, gdzie on wczesniej przeczekiwal mrozy, bo teraz juz nigdzie nie chodzi, tylko spi tam, gdzie ma mnie w zasiegu jego wzroku). Musze sie przyznac,ze poplakalm sie troche podczas czytania Twojego postu o Waszym domowym kocie, ktory juz nie zyje. Ja tez przezylam smierc swoich ukochanych kotow i dlatego teraz mam w domu cztery (!) , kazdy w innym wieku. Nie jest to jednak idealne rozwiazanie, bo moje serce nalezy do rudego kocura, o ktorego drze najbardziej. Coz, serce nie sluga… 😉
Pozdrawiam serdecznie i niezmiennie podziwiam kulinarne umiejetnosci i pasje. Czy my sie kiedys spotkamy na jakims bekapowym wspolnym gotowaniu?A moze Ty powinnas zorganizowac jakas sesyjke , np. w temacie slodkosci? W piatek 12-tego gotoujemy po rosyjsku – nie znam listy zapisanych, wiec nie wiem, czy uczestniczysz w takich spotkaniach.Ja bede tam pierwszy raz, Marta
Tak opisałaś tę brioszkę, że teraz ona się ode mnie nie odczepi i będę musiała upiec.
Marto,
na gotowaniu rosyjskim nie bede, niestety. Bylam ostatnio na afrykanskim. Pewnie wiec na Mikolajowym spotkaniu.
Cztery koty?! Pieknie, zazdroszcze. Oj, bardzo. Z ta slaboscia do jednego jedynego, wybranego, doskonale Cie rozumiem. Ten, ktory pozostal zmienil sie bardzo po odejsciu kotki. Mozna powiedziec, ze przyjmuje jej zachowania i rytualy ale to nie to samo… Odejscie naszej kotki przezywamy do dzis, ja zawsze wtedy, gdy uswiadamiam sobie, ile musiala wczesniej wycierpiec zanim do nas trafila… i pewnie tego jej biedne serce nie wytrzymalo.
Dziekuje Ci za wszystkie dobre slowa. Przesylam moc serdecznosci i do zobaczenia, mam nadzieje, niedlugo.
Caracordata,
oj, staralam sie, wiesz… bo jesli nie zdjecia to choc slowa, niech maja moc sprawcza… serdecznie
Anna
Piękna :)))