Mus czekoladowy. Mus na jesień.

Mam ostatnio wrażenie, że nasza codzienność przypomina poszewkę przewróconą na lewą stronę. Nagle oto bowiem okazuje się, że rzeczywistość, której doświadczaliśmy, daje się nam poznać z zupełnie innej strony, od środka, od podszewki właśnie. Wcale nie tak dawno temu (ratujmy resztki złudzeń) to my byliśmy studentami przyjeżdżającymi na weekend do domu, z górą prania, a wyjeżdżaliśmy obdarowani słoikami i przetworami różnej maści (domowe pierogi cieszyły zawsze najbardziej).

Siłą rzeczy optyka rodzica, czekającego z utęsknieniem na przyjazd dziecka, zawalonego tym praniem, prasowaniem i pakowaniem w słoiki, była czystą abstrakcją. Ponieważ w domu dziecięctwa trochę jednak pozostało, to intensyfikacja działań gospodarskich co któryś weekend może przejść właściwie bez echa. Bolesna i trudna do zaakceptowania staje się jednak dojmujące poczucie pustki. Taka cisza po burzy. Uściski, buziaki, Uważaj na siebie, Dzwoń, Kocham Cię, Ubieraj się ciepło i nagle cisza… Nawet jeśli mogło nam się wydawać, że po drugiej stronie tak to właśnie wygląda, to wyobrazić sobie tego nijak nie było można.

Mamy za sobą 2 takie pożegnania. To drugie wcale nie było lżejsze od tego pierwszego. W chwili największej ciszy umysł człowiek zajmuje sobie wyliczaniem, czego zapomniał jeszcze dziecku spakować, powiedzieć, przypomnieć, dopytać. Tyle, że to droga donikąd. Bo czujesz się jeszcze gorzej, uświadomiwszy sobie, że po te jabłka bio jechałaś specjalnie do Waterloo, by w końcu o nich zapomnieć i nie włożyć dziecku do walizki.

Ale żeby tak smętno nie było. Takie turbulencje związane z przyjazdem studiującego dziecka na weekend do domu, mają też swoje piękne, dobre i szczęśliwe na wskroś strony. Cenna staje się każda wspólna chwila i to dążenie do bycia razem, nagadania się, posiedzenia razem przy stole, powrotu do czasów jak kiedyś, jest silniejsze. Wszyscy mają swoje do powiedzenia, wypytania, uzgodnienia. Pięknie się na to patrzy.

I tak sobie myślę, pisząc te słowa i patrząc przez okno na parę sąsiadów, którzy jak co wieczór wyprowadzają wspólnie swojego mopsa, kiedyś będziemy i tam.

Dziś dobrze jest, jak jest.

Kilka dni temu zrobiono mi w pracy miłą niespodziankę. Obok mojej klawiatury stanął mały słoiczek wypełniony musem czekoladowym. Uwielbiam czekoladę deserową ale mousse au chocolat to nie jest mój pierwszy wybór z karty deserów. A w każdym razie – dotychczas nie był, bo przyznać muszę, że zalet tego cuda do tej pory chyba nie doceniałam. A docenić je szczególnie łatwiej czasem takim, jak ten, jesiennym, szarym, chłodnym, nostalgicznym. Od razu zachciało mi się więcej. I więcej. Tym bardziej, że przygotowuje się go raz dwa, wypełnia szklaneczki i podaje w dogodnym momencie. Będę robić go częściej i Wam polecam to samo. Ma zdecydowanie działanie terapeutyczne! Karolciu, wielkie dzięki! Za przepis i za tamtą chwilę, oczywiście.

 

Prosty mus czekoladowy

Składniki: (na 5 małych porcji)

200 g czekolady (minimum 54% zawartości kakao, ja używam 71%)

4 jajka (osobno białka i żółtka)

50 g cukru pudru

100 g śmietany lub masła (może być sojowe, a śmietanka roślinna)

szczypta soli

 

Przygotowanie:

  1. Czekoladę roztapiamy w kąpieli wodnej, łączymy ze śmietanką.
  2. Białka ubijamy na sztywno z cukrem. Odstawiamy.
  3. Żółtka ucieramy z solą, dodajemy czekoladę. Mieszamy.
  4. Delikatnie łączymy z białkami, aby mus pozostał puszysty. Przekładamy do szklaneczek deserowych. Wstawiamy na minimum. 30 minut do lodówki. Podajemy.

 

 

 

 

Smacznego!

9 comments Add yours

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *