Ten wrzesień jest trochę jak obuchem w łeb. Czuję, że kompletnie nie nadążam i odstawiają mnie, pozostawiając daleko w tyle, wszelakie okoliczności i zdarzenia, z pędzącym na czele czasem, niezmiennie w żółtej koszulce lidera. Istne szaleństwo. Najgorsze jest poczucie, że w sumie niewiele z tym mogę zrobić. Człowiek nie chciałby tak po prostu oddać pola bez walki, ale sił i ochoty brak. WIem jedno, że muszę robić choć minimum. Czyli. Upieram się przy dobrych nawykach, których wypracowanie kosztowało mnie miesiące pracy i przy nich zostaję (głupio byłoby teraz odpuścić). 10 tysięcy kroków każdego dnia. W weekendy więcej. Wychodzi z tego niezła średnia. Choćby się waliło i paliło. No mercy. Idę. Rower jako podstawowy środek lokomocji. I mam poczucie, że jeszcze mam nad czymś kontrolę. A kiedy do drzwi puka zwątpienie w sens wszelaki – nie wpuszczam. Wyprowadzam je w pole. Spaceruję, póki nie wyprowadzę tak, że nie będzie umiało trafić z powrotem. No i jeszcze bardziej staram się jeść zdrowo. Ziarna, orzechy, ryby, cukier – jeśli już, to – w ilościach niezbędnych do przetrwania 🙂 alkohol w ilościach właściwie śladowych. Im mniej, tym łatwiej nie pić w ogóle, a jeszcze prościej – opierać się pokusie. No i białko. Głównie roślinne, lub z nabiału, ryb czy owoców morza. I jakoś dryfuję na powierzchni września. Byle do brzegu. Tylko jeszcze nie wiem, gdzie go szukać. (A co, jeśli z perspektywy czasu, okaże się, że ten miesiąc wcale nie był taki zły?) To może ja już lepiej przestanę narzekać? Mam jeszcze kilka dni, żeby ten wrzesień docenić. Spróbuję. Choć nie obiecuję.
W kwestii białka. Uzależniłam się ostatnio od takiej prostej sałatki. (Zapomniałam do zdjęcia posypać jej, tak jak to mam w zwyczaju pestkami dyni i szczypiorkiem. Wy nie zapomnijcie. Bo wtedy to naprawdę wielka uczta. Poniżej zamieszczam zdjęcia specyficznych składników. Do kupienia w Delhaize (stoisko produktów orientalnych). Edamame (czyli młode strąki soi, pyszne źródło białka) kupuję mrożone w większych opakowaniach. W ten sposób są zawsze pod ręką i dosypuję je do wszystkiego. Rozmrażają się błyskawicznie, nim zdążę wymieszać całość. Polecam!

Sałatka białkowa
na 2 porcje*
Składniki:
100 g edamame (można zastąpić cieciorką)
70 g czarnych oliwek bez pestek
220 g pomidorków koktajlowych
120 g obranego ogórka
1 czerwona cebula (u mnie ok 100 g – my bardzo lubimy)
350-400 g czerwonej papryki (waga przed obraniem)
100 g mozzarelli (u mnie w postaci małych kulek)
2 opakowania macek kalmarów (do zastępienia np. tuńczykiem)
sałata rzymska – ilość wedle uznania, porwana na mniejsze kawałki
sok z cytryny, posiekany szczypiorek i garść pestek dyni do podania,
* 1 opcja – minimum 30 g białka
Przygotowanie:
- Niewiele tu do zrobienia, prócz pokrojenia i wymieszania składników.
- Doprawiamy je solą i pieprzem, na wierzchu okładamy kalmarowe macki. Spryskujemy je sokiem z cytryny. Posypujemy szczypiorkiem i pestkami. (ZIelona pietruszka albo kolendra też tu pasują).
- (Nie przygotowuję winegretu, by nie zwiększać kaloryczności dania. Ale jeśli możecie sobie pozwolić, to zróbcie. (4 łyżki oliwy, 1 łyżka soku z cytryny, 1 łyżeczka musztardy, 1 łyżeczka miodu, sól, pieprz, i odrobiną gorącej wody – wstrząsamy energicznie). Polewamy całość. Zajadamy.


Smacznego!