Każdy wyjazd z domu ma swój rytuał. Rytuał zejścia dziadka do piwnicy. Dziadek Andrzej – czyli po prostu mój tata, przegląda wtedy kuchenną szufladę w poszukiwaniu kluczy do piwnicy i pyta – Co sobie zabierzesz?
Wywiozłabym połowę tych zgromadzonych w wielkim trudzie zapasów, tyle że podział musi być sprawiedliwy, a i miejsca w samochodzie numerowane 🙂 Kiedy więc jest hasło – mamy dużo miejsca (co zdarza się niestety niewyobrażalnie rzadko) robię listę. Do przygotowanych na tę okazję kartoników lądują uwielbiane przez wszystkich maliny babci Joli (pyszny mus z przetartych malin do pankejków) i babcine dżemy – w tym moje ulubione – porzeczkowe, ogórki kiszone dziadka (nie znam większego specjalisty i master szefa w tej dziedzinie), domowe soki jabłkowe, grzyby, buraczki, papryka i cukinia. Aaaa, zapomniałabym – jedyny w swoim rodzaju, przygotowywany przez babcię i dziadka przez 3 dni, bigos według rodzinnej receptury – na czarną godzinę.
Ileż tych zapasów zmieści się w dziadkowej piwnicy – nadziwić się nigdy nie mogę – do środka, niezależnie od pory roku, wejść może na raz tylko jedna osoba, plasując się dokładnie w tym miejscu, gdzie wystarczy miejsca na postawienie 2 męskich stóp o rozmiarze nie większym niż 42…
A przecież to nie krasnoludki wszystkie te cuda natury do domu znoszą, myją, przetwarzają, znoszą i nimi gospodarują. Ile poświęconych im jest godzin, cierpliwości, wysiłku i wreszcie – miłości. Bo wcześniej przy tych ogórkach, marchewce, truskawkach, cebuli i czosnku narobić się trzeba… a ogórków takich jak dziadek Andrzej nie ma nikt… Ileż troski o to, czy nie zmarzną przechowywane na balkonie, ileż nerwowych kryzysów spowodowanych taką zwyczajną zakrętką, żeby chwyciła jak trzeba…
Nie wiem, czy ja bym tak potrafiła… Dlatego tak cieszy każdy najmniejszy słoiczek tych cudów. A zupa ogórkowa smakuje tak wybornie 🙂
Nadchodzi powoli już chyba taki moment w roku, kiedy przejadają nam się z lekka warzywa zimowe. W ruch idą słoiki właśnie. Kolejny już rok w naszym domu hitem są ogórki i cukinie w zalewie curry. Nasze chłopaki dopominają się o nie głośno i wykłócają. Kto by pomyślał??? Wpadłam ostatnio na pomysł, by pożenić je z soczewicą i dodać ostrości dyni. Wyszła z tego szybka i pożywna potrawka wegańska, którą pakuję sobie do lunchowego pudełka. Pyszności. Polecam gorąco!
Babciu Joju, Dziadku Andrzeju, Mamo i Tato – DZIĘ-KU-JE-MY!
Potrawka z dyni i soczewicy
Składniki: na 2-3 porcje
450 g obranej i pokrojonej w dużą kostkę dyni
110 g czerwonej soczewicy
1 obrana i pokrojona cebula (ok. 80 g)
garść jarmużu
75 g ogórków konserwowych – najlepiej curry (ale zwykłe też będą super)
125 g czerwonej papryki konserwowej
sól, pieprz – przyprawy podstawowe
Jeżeli chcemy smak potrawki podkręcić użyjmy po dużej szczypcie – curry, imbiru, kuminu, kurkumy, kolendry, kozieradki i cząbru (ale jeśli nie lubimy – sól i pieprz są absolutnie wystarczające).
Do podania:
świeża kolendra lub zielona pietruszka
Przygotowanie:
- Cebulę dusimy na patelni z odrobioną tłuszczu – ja używam oleju kokosowego, ale może też być masło klarowane lub olej rzepakowy). Dodajemy przyprawy.
- Dodajemy dynię, mieszamy, podlewamy wodą (pół szklanki), przykrywamy i dusimy tak 10 minut. Po tym czasie dodajemy przepłukaną soczewicę i podlewamy całość 1 i 1/2 szkl. wody lub bulionu (wedle uznania). Gotujemy już bez przykrycia przez kolejne 10 minut.
- W tym czasie kroimy jarmuż, polewamy go 2 łyżkami zalewy octowej z ogórków i rozcieramy w rękach. Kroimy ogórki i paprykę.
- Kiedy soczewica się ugotuje dodajemy ogórki i paprykę, sprawdzamy – czy nie trzeba całości dosmaczyć – i na koniec, już na talerzu – dodajemy jarmuż. Posypujemy pietruszką lub kolendrą.
Smacznego!