„Potrząsnął dłonią trębacza i ciągnął dalej:
– W tym kraju ludzie nie cenią sobie poranka. Budzą się gwałtownie na dzwonek budzika, który druzgoce ich sen jak cios siekiery, i od razu stają się niewolnikami żałosnego pośpiechu. Niech mi pan powie, cóż może być wart dzień, który zaczyna się od takiego aktu przemocy? Co musi się dziać z ludźmi, którzy co dzień za pośrednikiem budzika doznają miniaturowego elektrowstrząsu? Każdego dnia przyzwyczaja się ich do przemocy, każdego dnia oducza się ich rozkoszy. Proszę mi wierzyć, że o charakterze ludzi decydują ich poranki.
Ujął Klimę delikatnie za ramiona, posadził go w fotelu i kontynuował:
– A ja tak bardzo kocham te poranne godziny bezczynności, przez które wolno, niczym po pełnym rzeźb moście, przechodzę z nocy do dnia, ze snu do jawy. To ta część dnia, kiedy byłbym ogromnie wdzięczny za mały cud, za niespodziane spotkanie, które przekonałoby mnie, że sny mej nocy trwają nadal i że między przygodą snu a przygodą dnia nie rozciąga się przepaść.”
Cytat pochodzi z książki „Walc pożegnalny” Milana Kundery.
Dni wolne od pracy najbardziej kocham właśnie za to, że ze snu nie wyrywa mnie budzik. I to jest tak doskonały początek dnia, że kawa do łóżka jest już tylko szczegółem. Jego dźwięk, niezależnie od rodzaju i nośnika, odbieram niezmiennie jako przemoc zadawaną z wyrafinowaną premedytacją. I tak przez lata nabrałam zwyczaju budzenia się przed budzikiem. Taki poranny falstart, jest za każdym razem źródłem satysfakcji, która przekłada się na kolejne minuty poranka. Podejrzewam, że może to być wynik jakiejś nerwicy, której – w strachu przed budzikowym horrorem, nabawiłam się przez lata. Ale taką już mam naturę, by przekuwać negatywy na pozytywy. I nic nie poradzę, że zwyczajnie – cieszę się obudziwszy budzik 🙂
Tych wolnych, luksusowych dni miałam ostatnio całkiem sporo. W efekcie – powstały cztery wpisy, ale już czasu na ich publikację trochę jednak zabrakło. Ale ponieważ są one bardzo sezonowe, zabrałam się dziś do publikacji.
Lubicie szparagi? Ja nie sądziłam, że tak się z nimi polubię i będę ich wyglądać z taką głodną niecierpliwością 🙂
To jest bardzo prosta w przygotowaniu sałatka (możecie do niej użyć ziemniaków z obiadu – będzie jeszcze szybciej). Polecam gorąco!

Ziemniaczana sałatka ze szparagami
Składniki:
350 g ziemniaków upieczonych w AF lub piekarniku / ugotowanych na parze / odsmażonych z obiadu
150 g szparagów (po zblanszowaniu i bez końcówek)
125 g korniszonów
90 g zielonych oliwek
1/2 czerwonej cebuli
Na dressing:
3 łyżki majonezu
1 łyżka kwaśnej śmietany
4 łyżki gęstego jogurtu naturalnego
1 czubata łyżeczka suszonej cebuli
1 łyżeczka suszonego czosnku
2-3 łyżek posiekanego szczypiorku
sól i pieprz do smaku
Przygotowanie:
- Przygotowujemy dressing. (Im dłużej postoi przed podaniem, tym lepiej). Łączymy wszystkie skłądniki, mieszamy, doprawiamy solą i pieprzem. Odstawiamy.
- Szparagom odłamujemy końcówki, myjemy, kroimy na mniejsze kawałki. Odkładamy na bok.
- Ziemniaki szorujemy dokładnie. Zalewamy wrzątkiem, który solimy i gotujemy 10-15 minut (zależnie od ich wielkości). Odcedzając ziemniaki, zalewamy wrzątkiem przygotowane szparagi.
- Ziemniaki przekładamy na blachę lub do koszyczka AirFryera. Skrapiamy oliwą, mieszamy. Pieczemy 15-20 minut – lub do miękkości, w 180 stopniach.
- Odcedzamy szparagi.
- Cebulę kroimy w piórka. Oliwki w ringi. Korniszony, jęsli są malutkie pozostawiamy w całości, większe kroimy wedle uznania.
- Przestudzone ziemniaki kroimy na mniejsze kawałki, mieszamy z przygotowanymi wcześniej składnikami.
- Przed podaniem polewamy dressingiem, mieszamy dokładnie, podajemy.

Smacznego!