Jest piątek wieczór. Rozlewam na patelni kolejnego naleśnika. Odmierzam garść czekoladowych draży, parząc sobie palce, otulam je gorącym naleśnikiem. (A mama zawsze powtarzała Nie oblizuj rąk! Sama tak robię. Ale dzieci akurat nie patrzą, każde na swój sposób przejęte piątkowymi perspektywami). Na 27 miejscu Ed Sheeran „I see Fire” a potem jeszcze oczko wyżej Blackfield i „Jupiter” (dlaczego tak nisko ???) – rozpływam się jak klarowane masło na patelni.
7,8,9,10, 11… liczę zwinięte na talerzu ruloniki, jeszcze kilka i powinno wystarczyć dla 6 głodnych młodych wilczków (mniejsza o metryki, liczy się apetyt…) Czuję jak opada napięcie całego tygodnia i choć to tylko dwa dni, które z całą pewnością rozpłyną się w morzu czasu i znikną jak Antarktyda, cieszę się jak dziecko, które właśnie rozpakowało lizaka. Mogę przewidzieć z niemal 100 procentową pewnością, że w niedzielę wieczorem będę miała dość, zmęczona, niewyspana i rozgoryczona z powodu tego, czego nie udało mi się zrobić. Margines błędu pokazuje, że inaczej jest mniej więcej co 4 niedzielę. Ale dziś wciąż jest piątek. Zaparzam sobie zieloną herbatę i maszeruję na górę z książkami pod pachą do przejrzenia i notatnikiem do spisania listy zakupów. Planuję, co upiekę, rozpisuję kolejne dni publikacji (obiecując sobie solennnie, że w ten poniedziałek to już na pewno się uda… Nie udało się, oczywiście) i mam nadzieję, że jarmuż jak co tydzień będzie czekał na mnie na targu. (Kto by pomyślał, że kilogram tego przedziwnego zielonego cudactwa może człowieka tak uszczęśliwić, nie wspominając o skorzonerze w drugiej torbie…)
I nagle, pochylona nad taflą naleśnika, gdzieś około 16 miejsca na liście, uświadamiasz sobie, że nie jest ważne, jaki właściwie to dzień tygodnia, bo ważny jest dzień sam w sobie, chwila, garść chwil dana Ci, żeby je przeżyć. (To akurat uświadamiasz sobie, po tym jak obejrzysz „About time”, który to film gorąco Wam polecam, może pomóc zmienić spojrzenie na codzienność, jakiekolwiek jest jej imię i niech to nawet będzie poniedziałek… )
Bo zdarzają się dni, kiedy zasiadasz w spokoju przed ekranem komputera i oglądasz film polecony Ci przez przyjaciela, albo udaje Ci się zdobyć bilety na koncert Michaela Bublé albo po prostu kręgosłup Cię boli bo źle stanęłaś ale za to jabłecznik wyszedł znakomicie, a synek w końcu łapie o co chodzi w tabliczce mnożenia…
Dale Pinnock, a ja mogę to już sama potwierdzić, poleca tę zupę jako złoty środek w sytuacji, gdy czujemy zbliżające się przeziębienie czy grypę. I to naprawdę działa! Ja mrożę sobie kilka porcji tej zupy na wszelki wypadek. Przyznać trzeba uczciwie, że jest naprawdę prosta i szybka w przygotowaniu. W sytuacji podbramkowej sprawdzają się właśnie takie przepisy – na smaczne, energetyczne, krzepiące, poprawiające humor i pełne dobra zupy. Spróbujcie koniecznie ! Polecam gorąco!
Dokładne informacje o wszystkich składnikach i przepis w wersji angielskiej znajdziecie tutaj.
The Famous Flu Fighting Soup
1 zielona papryczka chilli
4 ząbki czosnku
5 cm kawałek imbiru*
odrobina oliwy, oleju kokosowego lub innego tłuszczu roślinnego
2 średniej wielkości słodkie ziemniaki
200 g grzybów shiitake**
2 -3 łyżki jagód goji***
****warto dodawać bulion stopniowo, w miarę potrzeby i tego, jaką konsystencję zupy lubimy
Ciekawe czy u siebie na targu też znajdę takie skarby? 🙂
Slodkie ziemniaki z pewnoscia, ale grzyby czy to swieze czy suszone to juz w marketach. Pozdrawiam serdecznie
Anna
mmm taka zupka od razu stawia na nogi:D
Chyba czarne chmury przegnane… to baardzo dobrze. Optymizmu nam trzeba, bo do wiosny daleko 🙂
Przepis brzmi fantastycznie i faktycznie, bardzo zimowo. Z czego zupa dostaje tak ładnego koloru? Przy tylu "bladych" składnikach aż tak bardzo wybijają się jagody? Wygląda pięknie!
Ściskam i oby te przeziębienia nas omijały.
Katarzynko,
troche tak… dziala myzyko- filmo- i smakoterapia… bo slonca ciagle brak…
Mysle, ze ten kolor to zawdziecza przede wszystkim ziamniakom i rzeczywiscie – jagodom…
Szczesliwie, przeziebienia nas omijaja i oby tak dalej czego Tobie i sobie zycze, Buziaki i usciskow moc
Serdecznie
Anna
na pewno dobrze rozgrzewa:)
Czy można pominąć grzyby?
Pewnie, ze mozna dzialanie i smak sie zmienia ale warto sprobowac. I zdecydowanie – warto poszukac chocby suszonych, sa naprawde dostepne… pozdrawiam serdecznie
Anna
Moim zdaniem na przeziębienie oczywiście można stosować różne środki z apteki, ale najlepiej jest korzystać z metod sprawdzonych, to znaczy herbata z cytryną albo z konfiturą ewentualnie miód z cytryną. I pyszne i skuteczne.
Ta zupa to wlasnie jest metoda sprawdzona. Przetestowalam na sobie i na kolezance. Co do herbaty z cytryna mam pewne watpliwosci, juz raczej czosnek, imbir, miod… to sa skladniki o wyjatkowej skutecznosci w walce z przeziebeniami. Pozdrawiam serdecznie
Anna
Taka zupa na pewno wyśmienicie rozgrzeje i doda sił, by po chorobie stanąć na nogi 🙂 Lepsza niż niejeden probiotyk czy inny suplement. 😉
Takie "domowe" sposoby są zwykle lepsze niż nie jedno lekarstwo 😉 a ja chętnie bym tej zupy spróbowała nie tylko w czasie przeziębienia 😉
Chyba powinnam zrobić mojej aktualnie chorej mamie…
Boskie zdjęcia! Nie mogę się napatrzeć. A zupa z pewnością idealnie rozgrzewa i rozgania smutki.
Pozdrawiam ciepło:)
Zazdroszcze biletu na koncert 🙂
Zupa idealna na mrozy, rozgrzewajaca i aromatyczna, ale mam ochote na taka miseczke..
Fajny przepis, a muszą być koniecznie słodkie ziemniaki? Może z naszych zwykłych pyrek/gruli/kartofelków też się da? Bo u mnie na zadupiu nie ma takich luksusów:( Dobrze, że choć imbir w zieleniaku jest:)
Popieram tego, kto wyżej chciał zrezygnować z grzybów, grzybom mówię nie;)
U nas na przeziębienie sprawdza się mikstur miodu, soku z cytryny i spirytusu …. Męża stawia na nogi zawsze:) … ale mi osobiście zupa bardziej się podoba:)
Fajny przepis chętnie spróbuję, ale nie wiem czy młoda przełknie, nie przepada za pikantnymi potrawami. Kiedy widzę pierwsze objawy infekcji daję jej oparty na naturalnych składnikach Ulgrip junior i po trzech dniach kuracji nie ma śladu infekcji. Mi na pewno posmakuje i sądzę, że na stałe zagości w mojej kuchni.