Korzenne markizy z żurawiną.
– Tato? … Mówię teraz do belgijskiego Mikołaja… Czy mógłbyś mu przekazać, że umyłem moje buty ale one są teraz na kaloryferze… Więc może powiedz mu, żeby włożył prezent do moich nowych butów w przedpokoju?
– Tato? … Mówię teraz do belgijskiego Mikołaja… Czy mógłbyś mu przekazać, że umyłem moje buty ale one są teraz na kaloryferze… Więc może powiedz mu, żeby włożył prezent do moich nowych butów w przedpokoju?
Marcepan mogłabym spokojnie zaliczyć do grupy produktów pierwszej potrzeby z naszym domu. Mam bowiem pod swoim dachem dwóch takich marcepanowych smakoszy. Stąd czasmi przeróżne pomysły z jego udziałem. Szczególnie mile widziane w chwilach takich jak te… gdy ciemność za oknem, chłód za progiem a do domu daleko… (odliczanie do wyjazdu do Polski trwa).
Umieściłabym je swobodnie w pierwszej trójce moich ulubionych pierniczków. A z racji konieczności unikania glutenu na samym szczycie tej listy. Podobno – „Tak właśnie smakują prawdziwe pierniczki”. I rzeczywiście mają w sobie intensywność i bogactwo tych bardzo charakterystycznych świątecznych smaków. Ma się wrażenie, jakby wszystkie one zostały skondensowane w jednym malutkim ciasteczku. Ponadto przygotowuje…
Wydawało się, że uśmiechnęła się dosłownie na chwilę. Skrawek czasu, potrzebny by przejechać z punktu A do punktu B leśną drogą. Perliście, nostalgicznie i ciepło, wprawiając w zadumę i wzbudzając głośne westchnienie. Złote liście drżały jeszcze na posterunkach, wysoko na gałęziach drzew, strażnicy czasu… Jesień… Przestała się uśmiechać nim dojechaliśmy do domu. Ale ten uśmiech,…
Dzień zasypia wcześnie, a ja z nim. Czuję jesień na karku. W każdym dreszczu, co przeszywa. W zmieniającej się ostrości widzenia tuż po zmroku. Potrzebie noszenia kapci, zapisywania wszystkiego na kartkach, których potem szukam, w zimowej rozłące ze spódnicami. Z szalem noszonym nawet po domu i wiecznie wysuszonymi dłońmi uświadamiam sobie, że to chyba już….
Śpiewają ptaki, uwięzione w klatce ciemności o poranku. Uchylam połać nieba po naszej stronie świata i nasłuchuję. – Słyszysz? – pytam w kierunku oddychających miarowo kształtów. Dawno przebrzmiało pożegnanie gęsi odlatujących do lepszych krajów. (Swoją drogą zawsze wydaje mi się ono dowodzić astronomicznego wysiłku jak biorą na swoje skrzydła…) W ślad za nimi powiało nostalgią….
Wsiadłam do złego pociągu. Przyspieszonym krokiem schodziłam na peron, była 17.09 czyli godizna, o ktorej pociąg miał odjechać z peronu i ponieść mnie do domu po PIERWSZYM DNIU. Otwarte drzwi przedziału czekały juz jakby tylko na mnie, tuż przy schodach, wbiegłam do środka, ciesząc się, że się udało… I wtedy, niemal natychmiast, jak sygnał do odjazdu, zapaliła…
Pamiętam, jak kiedyś gdzieś usłyszałam i wzięłam to sobie wówczas za pocieszenie – stwierdzenie, że nie jest ważne, ile czasu spędza się z dzieckiem, ale jak się go spędza. I jeszcze – że ważne jest być przy dziecku szczególnie w dwóch chwilach w ciągu dnia, kiedy się budzi i gdy zasypia. Oczywiście, ktoś mógłby z tą…
Zapraszam rano… – Mmmmhhhhhhhhmmmmmmm… – usłyszała. – Mmmmmhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhmmm… – i znowu. (Takiego zachwytu nie słyszała od ? … nie pamiętała kiedy, jeśli pozostajemy przy temacie jedzenia ). – O co chodzi? – spytała patrząc na tę jego euforyczną reakcję nad talerzem. – To…to… jest jeszcze lepsze niż to ostatnie… naaajlepsze, mmmhhmmm… (- Ok, zachwyt zachwytem…
Kiedy wczoraj, około północy publikowałam zdjęcia obiecując przepis na rano nie wiedziałam, że rano mój komputer już nie wstanie. Udało mi się uruchomić inny, który szczęśliwie wykazał się dobrą wolą pozwalającą mi na dokonanie obiecanej publikacji.