Waniliowe croissanty drożdżowe

Chciałabym podzielić się z Wami dość obszernym cytatem z ostatnio przeczytanej książki Amora Towlesa, o której więcej w najbliższym czasie, w styczniowym pdsumowaniu. Cytat bardzo na miejscu tutaj, na Addio. Po pierwsze primo – bądź co bądź – kulinarny, po drugie primo zaś – bardzo wpisujący się w filozofię Addio i moje podejście do życia. Odebrałam go w sposób bardzo osobisty i chodzi za mną od chwili, gdy po nowego Towlesa sięgnęłam. Przeczytajcie go proszę i dajcie znać, czy i do Was przemówił.

„Z punktu widzenia mężczyzny jedyną „niezbędną” rzeczą jest to, żebyś siedziała u jego stóp i stuchała, co ma do powiedzenia, niezależnie od tego, ile czasu potrzebuje, żeby to powiedzieć, ani ile razy już to mówił. Zgodnie z jego rozumowaniem masz mnóstwo czasu na siedzenie i słuchanie, ponieważ posiłek to coś, co przygotowuje się samo.
Manna spada z nieba i wystarczy pstryknąć palcami, by woda zamieniła się w wino. Każda kobieta, która zadała sobie trud upieczenia szarlotki może was zapewnić, że to męskie spojrzenie na świat.

Aby upiec szarlotkę, najpierw trzeba przygotować ciasto. Trzeba wkroić masło do mąki, zagnieść ją z rozkłóconym jajkiem i kilkoma łyżkami lodowatej wody, a potem odłożyć, żeby odpoczęło. Następnego dnia trzeba wyciąć gniazda nasienne z jabłek, obrać je, pokroić na kawałki i obsypać cukrem z cynamonem. Trzeba rozwałkować ciasto i złożyć szarlotkę. Potem należy ją piec w dwustu dwudziestu stopniach przez piętnaście minut i w stu osiemdziesieciu stopniach przez kolejnych czterdzieści piec. Na koniec, już po kolacji, starannie nakłada się porcję na talerzyk i stawia się go na stole, gdzie mężczyzna w pół zdania wpakuje sobie do ust połowę tego kawałka i połknie ją bez przeżuwania, by móc czym prędzej dokończyć to, co mówił, nie ryzykując, że ktoś mu wejdzie w słowo.

A konfitura truskawkowa? Lepiej, żebym nie zaczęła opowiadać o konfiturze truskawkowej!

Jak słusznie zauważył Billy, szykowanie konfitury to c z a s o c h ł o n n e przedsięwzięcie. Samo zebranie owoców zajmuje pół dnia. Potem trzeba je umyć i odszypułkować. Trzeba wysterylizować zakrętki i słoiki. Gdy już składniki się połączą, należy je gotować na małym ogniu i strzec ich jak oka w głowie, nawet na chwilę nie oddalając się od o więcej niż kilka kroków od kuchenki, aby za bardzo nie odparowały. Gdy są gotowe, rozlewa się je do słoików, zakręca je i taszczy do spiżarni taca po tacy. Dopiero potem można przystąpić do procesu sprzątania, będącego pracą samą w sobie.

Owszem, jak zauważył Duchess, robienie konfitur jest trochę s t a r o m o d n e, sięga epoki ziemianek i wozów pierwszych osadników. Przypuszczam, że samo słowo „konfitura” jest przeżytkiem w porównaniu z bezpardonową precyzją słowa „dżem”.

I jak zauważył Emmett, jest ono przede wszystkim niepotrzebne. Dzięki panu Smuckerowi w sklepie spożywczym jest teraz piętnaście rodzajów dżemu sprzedawanego w cenie dziewiętnastu centów za słoik, bez względu na porę roku. Dżem stał się tak dostępny, że w zasadzie można go kupić w sklepie z narzędziami.

Owszem, szykowanie konfitur truskawkowych jest zatem czasochłonne, staromodne i niepotrzebne.

Dlaczego w takim razie, moglibyście zapytać, zawracam sobie głowę ich robieniem?

Otóż robię je, p o n i e w a ż są czasochłonne.

Kto powiedział, że coś warte trudu nie powinno zajmować czasu? Pielgrzymi potrzebowali miesięcy, by dopłynąć do skały Plymouth. Jerzy Waszyngton potrzebował lat, by zwyciężyć w wojnie o niepodległość. A pionierzy potrzebowali dziesięcioleci, by podbić Zachód.

Czas to coś, czego używa Bóg, by oddzielić leniwych od pracowitych. Ponieważ czas to góra i na widok jej stromego zbocza leniwy położy się wśród lilii na łące, licząc na to, że zjawi się tam ktoś z dzbankiem lemoniady. Tym, czego wymaga wartościowe przedsięwzięcie, jest planowanie, wysiłek, uwaga i gotowość, żeby na koniec posprzątać.

Robię konfitury, p o n i e w a ż to staromodne.

Po prostu dlatego, że coś nowego nie oznacza czegoś lepszego. A dosyć często oznacza coś gorszego.

Mówienie „proszę” i „dziękuję” jest bardzo staromodne. Zawieranie małżeństwa i wychowywanie dzieci jest staromodne. Podobnie jak tradycje, dzięki którym się dowiadujemy, kim jesteśmy.

Robię konfitury tak, jak nauczyła mnie matka, niech spoczywa w spokoju. Ona robiła konfitury tak, jak ją nauczyła jej matka, a babcia robiła konfitury tak, jak się nauczyła od swojej. I tak dalej, i tak dalej, przez kolejne stulecia aż do samej Ewy. Albo przynajmniej do Marty.

Poza tym robię konfitury, ponieważ to niepotrzebne.

Bo czymże jest dobroć, jeśli nie działaniem, które przynosi korzyść drugiemu człowiekowi i jednocześnie nie jest koniecznością? Nie ma dobroci w zapłaceniu rachunku. Nie ma dobroci we wstaniu o świcie, by nakarmić świnie pomyjami, wydoić krowy albo zebrać jajka w kurniku. Tak samo jak nie ma dobroci w przygotowaniu kolacji ani w posprzątaniu w kuchni, gdy twój ojciec idzie do swojego pokoju bez choćby słowa podziękowania.

Nie ma dobroci w zamykaniu drzwi na zasuwę i w gaszeniu światła ani w zbieraniu ubrań z podłogi w łazience, by włożyc je do kosza na pranie. Nie ma dobroci w troszczeniu się o dom dlatego, że twoja jedyna siostra miała głowę na karku i wyszedłszy za mąż, przeprowadziła się do Pensacoli.

Nie, pomyślałam, kładąc się do łóżka i gasząc światło, w żadnej z tych rzeczy nie ma dobra.

Ponieważ dobro zaczyna się tam, gdzie kończy się konieczność. „

Amor Towles „Lincoln Highway”, Wydawnictwo Znak litera nova, Kraków 2022

Waniliowe croissanty drożdżowe

Składniki:

400 ml ciepłego mleka

30 g świeżych drożdży lub 3 łyżeczczki drożdży instant

3 łyżki cukru

2 jajka

700 g mąki pszennej

80 ml oleju

3/4 łyżeczki soli

1 łyżka octu winnego

1/2 laski wanilii

Ponadto:

60 g miękkiego masła

50 g cukru brązowego lub kokosowego

1/2 laski wanilii

1 jajko + 1 łyżka mleka do posmarowania (lub 1 żółtko + 2 łyżki mleka)

Przygotowanie:

  1. Drożdże rozpuszczamy w ciepłym mleku z cukrem. Odstawiamy na chwilę.
  2. W tym czasie do misy robota przesypujemy mąkę i sól, wbijamy jajka, wlewamy olej i ocet. Rozpoczynamy wyrabianie. Dodajemy ziarenka z 1/2 laski wanilii. Na końcu wlewamy rozpuszczone drożdże. Wyrabiamy do momentu uzyskania gładkiego ciasta.
  3. Dużą miskę smarujemy olejem, wkładamy do niej kulę ciasta, przykrywamy i odstawiamy w cieple do wyrośnięcia (powinno podwoić objętość).
  4. Po tym czasie ciasto wykładamy na stolnicę. Formujemy baton, który dzielimy na 3 równe części.
  5. Pierwszą z nich cienko rozwałkowujemy (mniej więcej 30×40 cm). Całą powierzchnię smarujemy 1/3 masła, posypujemy 1/3 cukru zmieszanego z wanilią. Składamy na pół wzdłż dłuższego boku. Wierzch smarujemy odrobiną masła.
  6. Kroimy tak powstały prostokąt w trójkąty. Każdy zwijamy do postaci rogalika, lekko naciągając ciasto w czasie zwijania. Układamy na blasze, zachowując odstępy. Przykrywamy ściereczką, pozostawiamy do wyrośnięcia na ok. 30 minut.
  7. Z pozostałym ciastem postępujemy tak samo.
  8. Nagrzewamy piekarnik do temperatury 180 stopni.
  9. Rogaliki smarujemy jajkiem roztrzepanym z mlekiem.
  10. Pieczemy minimum 15 minut, do zrumienienia.
  11. Studzimy na kratce. Jeżeli pozostawimy je do wystudzenia na blasze, będą bardzo miękkie.
  12. Część rogalików po wystygnięciu możemy zamrozić.

Przepis pochodzi z YT, z tej strony Zmodyfikowałam lekko recepturę i uformowałam rogaliki zamiast bułeczek. Od Was zależy, którą wersję wybierzecie. Dodatek wanilii jest tu jednak moim zdaniem kluczem do sukcesu, niezależnie od kształtów, które uformujecie.

Smacznego!

8 comments Add yours
    1. Oooo, a już myślałam, że mi się upiecze…Pisze się i cieszę się niewymownie, że ktoś czeka na te wpisy…
      Serdeczności,
      Ania

  1. Hm.. tak to jest cudowny cytat, ale nie zgadzam się z tym, że robienie konfitur jest niepotrzebne. Nie sądzę też, żeby było niepotrzebne dla bohaterki. Robienie konfitur w sposób, w jaki się podpatrzyło u swojej matki czy babki, jest jak wspaniała sentymentalna podróż do przeszłości – do lat, kiedy się było dzieckiem. Robienie przetworów, w szczególności konfitur truskawkowych, albo jeszcze lepiej wiśniowych, to pielęgnowanie dobrych wspomnień. Smażę te konfitury dla zapachu, który przez kilka dni działa niczym najlepszy antydepresant. Smażę je też dla innych, ale wszystkie te czynności (zazdroszczę bohaterce zbierania owoców), zanim słodkie lepiące owoce zamknę w słoiczku, którym potem kogoś obdaruję, wykonuję rytualnie już wyłącznie dla swojego dobra. I żaden słoik dżemu nie będzie krył w sobie tyle dobra, co słoik konfitur lub powideł. Żaden.
    p.s.
    dziękuję Aniu <3, biegnę do księgarni 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *